dziś tak przypomnę pewne "wydarzenie", które miało miejsce chyba już miesiąc temu, ale dzisiaj ostatni dzień zimy co zdaje się być idealną porą by powspominać duże ilości śniegu. Swoją drogą powinnam dostać tak zwany "medal z ziemniaka" (Pozdrawiam Marek!) za tę moją szybkość w wybieraniu i przerabianiu zdjęć.
Myślałam o piosence, którą mogłabym tu wrzucić i nic nie przyszło mi go głowy (piosenki z "Mój brat niedźwiedź" może nie będę liczyć). Miałam wrzucić coś Beyonce, bo kobieta chodzi za mną już od jakiegoś czasu, ale nie znajduję u niej żadnej piosenki pasującej do wspomnienia tej "dzikiej" pogoni za "biegnącym" po górach Wojtkiem.
Dodam tutaj jeszcze dla mojej własnej pamięci wspomnienie lodowatego pokoju i wiecznie mokrych butów, dodatkowo widoki w tej mgle, która nas zastała, były fantastyczne. Wszyscy świetnie się bawili i....spełniło się moje marzenie albo może moja wizja, która chodziła za mną od momentu gdy ujrzałam tak ogromniaste zaspy śniegu, mianowicie przypomniało mi się dzieciństwo gdy człowiek rzucał się w zaspy śniegu, a śniegu było tak dużo, że tylko głowa mu wystawała, więc tak, tak, powpadaliśmy trochę w zaspy. Ooooo i pobiegaliśmy, i poślizgaliśmy się troszkę z gór :) Wojtek się wywracał (fakt warty odnotowania ku uciesze gawiedzi), szkoda tylko, że żadnego upadku nie widziałam...
Wpis i zdjęcia dedykuję wszystkim tym, którzy mieli jechać, ale z różnych powodów nie mogli.
Do usłyszenia (pewno znowu za jakieś pół roku)!
Jeśli chodzi o piosenkę...może klasyka:
(Alex - przepraszam za "zjedzenie" Twojej głowy ;) )
(takie tam smutne i zmęczone muminki, bo była taka strasznie smutna pogoda)
Zdjęć znad Morskiego Oka no nie ma niestety, bo tez...wyglądałoby ono jak kartka papieru.
A dla Wojtka:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz